Dziś post nietypowy. Nie żadna tam recenzja czy refleksja okołokulinarna.
Dziś post jest bardziej osobisty ;-)
***
Ha, no i udało mi się. Jestem z siebie dumna jak rzadko ;-)
Dlaczego? Ano dlatego, że dorobiłam się własnych pomidorków koktailowych.
Śmiejcie się ale nie było to wcale łatwe zadanie. Dodatkową trudnością jest fakt, że ja nie mam kompletnie ręki do kwiatów. Śmieję się do znajomych, że kiedyś udało mi się zasuszyć nawet kaktusa ;-)
Oczywiście, jak każdy sukces, tak i ten został okupiony pasmem porażek....
Po pierwsze, mój plan wyhodowania samodzielnie pomidorków był bardziej ambitny; zakładał bowiem że wysieje nasionka z których urosną mi pomidorki. Niestety, z większości nasionek nie wyrosło nic. A z tych kilku co wzeszło wyrosły jakieś 'roślinki-niteczki' :-(
Druga próba też była dla mnie bolesna. Tym razem dostałam kilka młodych (popikowanych do pojedynczych kubeczków) pomidorkowych roślinek. Mimo systematycznego podlewania, okrywania folią (w celu stworzenia warunków podobnych jak w szklarni) roślinki urosły do wysokości ok 15 cm i ........ zmarniały :-(
Myślę sobie: do trzech razy sztuka. Kupiłam więc gotowe sadzonki pomidorków. Na krzaczku były kwiatki, które pszczółki musiały zapylić. Sadzonki więc postawiłam na parapet. Tu miały wystarczającą ilość światła oraz powietrza. Zawzięłam się. Sprawdzałam wilgotność. Podlewałam systematycznie. Raz nawet podlałam nawozem.
Fakt, że tym razem sprawa była łatwiejsza i bardziej rokująca, bo na krzaczku było nawet kilka zalążków owoców. No ale i tak jestem szczęśliwa.
Udało się, mam swój własny krzaczek pomidorków. I'm so happy :-)
Zadanie zrealizowane, zaliczone :-)
Dziś post jest bardziej osobisty ;-)
***
Ha, no i udało mi się. Jestem z siebie dumna jak rzadko ;-)
Dlaczego? Ano dlatego, że dorobiłam się własnych pomidorków koktailowych.
Śmiejcie się ale nie było to wcale łatwe zadanie. Dodatkową trudnością jest fakt, że ja nie mam kompletnie ręki do kwiatów. Śmieję się do znajomych, że kiedyś udało mi się zasuszyć nawet kaktusa ;-)
Oczywiście, jak każdy sukces, tak i ten został okupiony pasmem porażek....
Po pierwsze, mój plan wyhodowania samodzielnie pomidorków był bardziej ambitny; zakładał bowiem że wysieje nasionka z których urosną mi pomidorki. Niestety, z większości nasionek nie wyrosło nic. A z tych kilku co wzeszło wyrosły jakieś 'roślinki-niteczki' :-(
Druga próba też była dla mnie bolesna. Tym razem dostałam kilka młodych (popikowanych do pojedynczych kubeczków) pomidorkowych roślinek. Mimo systematycznego podlewania, okrywania folią (w celu stworzenia warunków podobnych jak w szklarni) roślinki urosły do wysokości ok 15 cm i ........ zmarniały :-(
Myślę sobie: do trzech razy sztuka. Kupiłam więc gotowe sadzonki pomidorków. Na krzaczku były kwiatki, które pszczółki musiały zapylić. Sadzonki więc postawiłam na parapet. Tu miały wystarczającą ilość światła oraz powietrza. Zawzięłam się. Sprawdzałam wilgotność. Podlewałam systematycznie. Raz nawet podlałam nawozem.
Fakt, że tym razem sprawa była łatwiejsza i bardziej rokująca, bo na krzaczku było nawet kilka zalążków owoców. No ale i tak jestem szczęśliwa.
Udało się, mam swój własny krzaczek pomidorków. I'm so happy :-)
Zadanie zrealizowane, zaliczone :-)
Komentarze
Prześlij komentarz